Dzisiaj wstajemy wczesnym rankiem. Zaplanowana pobudka była na 6 ale wstaliśmy pół godziny wcześniej – ot tak bo nam się już spać nie chciało. Z naszego pokoju mamy świetny widok na panoramę miasta więc możemy się w spokoju upajać budzącym się ze snu miastem o wschodzie słońca. Chociaż mamy wrażenie, że Manila w nocy nie poszła spać.
6:50 bierzemy nasze manatki opuszczamy rezydencję i łapiemy na ulicy Taxi za 250p na lotnisko. Jedziemy ok 30min., także jesteśmy sporo przed czasem.
Air Asia lecimy do Puerto Princesa. T4 przechodzimy bez żadnych większych komplikacji. Żadnych opóźnień, żadnego zamieszania i w dobrych nastrojach.
Lot króciutki. Lądujemy w Puerto przed czasem jakieś 20min. I jakieś kolejne 30 minut czekamy aż pobierzemy nasze bagaże. Mamy czas by zdążyć na autobus do Sabang. Bierzemy trycykla za 120p z opcją znalezienia odpowiedniego autobusu. Dworzec San Jose jest oddalony od lotniska o jakieś 8 km i w sumie są to 3 dworce jak nie lepiej. Jeden gdzie zgodni z rozkładem (albo i nie) odjeżdżają zwykłe autobusy coś jak nasze PKS. Drugi dokładnie po przeciwnej stronie, gdzie odjeżdżają autobusy w większości dla lokersów, które czasami służą też za cargo. I trzeci 50m dalej gdzie odjeżdżają prywatne małe klimatyzowany busiki. My wybieramy opcję 2. Za 150p. W sumie jedziemy do Sabang 2:30 zatrzymując się Filipińczycy udowodnią, że się da. Bo od czego jest przeciec dach. Droga do samego Sabang to można by rzec przygoda sama w sobie zwłaszcza, że się podróżuje z tutejszymi. Na miejscu przy terminalu jakiś pan pomaga nam znaleźć nocleg przy samej plaży za 500. Chatka z widokiem na morze czego więcej potrzeba. Internetu nie ma. Ale jest w punkcie gdzie się uzyskuje pozwolenia i dokonuje wszelkiego myta za wyprawę do Podziemnej rzeki. Ale o tym juro. Bo dzisiaj idziemy zrobić mały rekonesans, coś zjeść no i oczywiście poplażować. Dzień mija w spokoju.