Punktualnie o godzinie 8:20 wylądowaliśmy na lotnisku w Manili. W samolocie trzy karteczki do wypełnienia. Jedna odnośnie Odprawy, jedna odnośnie Chorób bądź co bądź i jedno odnośnie Towarów do oclenia. Myślimy: niezłe trzepanko nas czeka, ale jak się później okazało nie było niczego takiego strasznego, a cała odprawa przebiegła bardzo sprawnie. Wychodzimy z Terminala 2 i oddalamy się od niego o jakieś 500m, łapiemy taxi. Przy terminalu proponowali nam 580p. nam się udało za 300p. I chyba też przepłaciliśmy. Jedziemy do Gramercy Residences. Tutaj już totalna papierologia Zdjęcia paszportu, identyfikatory etc. Nasze pierwsze spotkanie z manilą chcieliśmy zacząć od miękkiego lądowania. W miarę blisko od lotniska ale dające już jakiś ogląd na te miasto. Większość dnia spędzamy na oględzinach Makati Ave. aż do Makati-Mandaluyong Bridge. Dzisiaj niedziela więc masz św. w Greenbelt Church. Oczywiście po ang. I o ile w dzień wyglądało to wszystko całkiem "zacnie" i miejscami bardzo nam przypominało Bangkok, o tyle wieczorem już Manila pokazała swoje inne oblicze. Zwłaszcza na P Burgos. Filipinki prowadzone pod rękę przez starszych białych jegomości, poklepywanie po rękach w zamian za jedzenie albo pieniądze, rogi ulic pilnie strzeżone przez panie w króciutkich spódniczkach etc.
Na jedzonko idziemy do Hott Asia A.Venue. Garkuchnie w najlepszym Azjatyckim wydaniu. Tanio i smacznie. Obok jest supermarket gdzie też można zrobić tanie zakupy.
A teraz o tym czego się nie udało: Przez długie "logowanie" do Garmercy nie pojechaliśmy do Art In Island. Trudno może gdzieś po drodze nadrobimy w innym muzeum. Nie udało się też zawitać do 71 Gramercy. Jest w przebudowie.
Nasze pierwsze wrażenia z Filipinami i Manilą bardzo pozytywne. Jeszcze tu wrócimy ale w inną część miasta. Jutro czeka nas wylot na Palawam. Będzie net będzie wpis...