Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy w wyjątkowym otoczeniu. Z samego rana wyruszyliśmy do Millstream Falls, najszerszego jednego strumienia wodospadu w Australii. Wczesna pora sprawiła, że mieliśmy to miejsce tylko dla siebie. Cisza i szum spadającej wody były idealnym początkiem dnia, który zapowiadał się na pełen przygód.
Dalej wjechaliśmy na trasę prowadzącą przez tajemnicze Fog Hill Lookout. Gęsta mgła i krajobraz jak z filmu fantasy sprawiły, że każdy zakręt był jak zapowiedź nowej niespodzianki. Wzgórza przypominały o potędze natury, otulając nas swoją mglą i spokojem.
Kolejny przystanek to ikoniczne Millaa Millaa Falls, gdzie śmiałkowie chłodzili się w wodzie, która – choć wyglądała zachęcająco – dla nas była zbyt ryzykowna. Coś nam podpowiadało, żeby nie próbować, i rzeczywiście, później dowiedzieliśmy się o możliwości obecności krokodyli. To była dobra decyzja, ale widok wodospadu zapierał dech w piersiach.
Nieco dalej odwiedziliśmy Zillie Falls, które mimo swojego uroku okazały się trudniejsze do podziwiania. Słabe oznakowanie i ryzykowna ścieżka sprawiły, że musieliśmy zawrócić, co tylko dodawało temu miejscu tajemniczości.
Na koniec dotarliśmy do Mungalli Falls, malowniczego wodospadu ukrytego w zieleni wzgórz. Jego urok i łatwość dostępu wynagrodziły nam wcześniejsze trudności.
Nie był to jednak koniec emocji. Cały dzień towarzyszyły nam znaki ostrzegające przed kazuarami – ptakami, które są symbolem australijskiego tropikalnego lasu. Jak myślicie, czy udało nam się je spotkać?
To był dzień pełen zachwytów nad siłą i pięknem natury. Wodospady, mgła, wzgórza i dreszcz emocji towarzyszący każdemu zakrętowi – Australia nie przestaje nas zaskakiwać!