Rano cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara na ścianie. Beata pojechała do pracy, a ja siedzę przy stole, zerkając na stertę dokumentów. Za oknem świt zaczyna otulać miasto, a we mnie narasta świadomość, że to już. Wszystko, co dotąd było planem, przestaje nim być.
Jutro zaczyna się nasza podróż, a ja wciąż próbuję pojąć, co to tak naprawdę znaczy.
Przede mną jeszcze kilka godzin, bo o 14:00 muszę stawić się na drugą zmianę. Ostatnia robota przed wyjazdem, taka trochę symboliczna – zamknięcie tego etapu, nim otworzę nowy rozdział. Rzeczywistość wciągnęła nas na ostatniej prostej, między pracą a pakowaniem.
Cały dzień krąży mi w głowie pytanie, czy na pewno jesteśmy gotowi. Czy coś nie umknęło, nie zostało zapomniane? Walizki stoją już w kącie, dokumenty porządnie poskładane. Tylko coś we mnie wciąż pozostaje niespokojne, jakby umysł nie potrafił zrozumieć, że to już. Że jutro nie będziemy tutaj, w tym domu.
Beata zawsze mówiła, że podróże zmieniają człowieka. Ja wierzyłem jej na słowo, choć dopiero teraz, siedząc w pustym mieszkaniu, zaczynam rozumieć, o co jej chodziło. Ta podróż nie będzie jak te, które już znamy. To nie weekendowy wypad, nie ucieczka na chwilę od codzienności. To pół roku. Sześć miesięcy w miejscach, które dopiero zaczniemy odkrywać, w świecie, który stanie się naszym tymczasowym domem. Kiedy to mówimy, brzmi jak przygoda. Ale teraz, tuż przed wyjazdem, brzmi jak największe wyzwanie w życiu.
Wieczorem, kiedy wrócę, czeka mnie pakowanie, a może raczej dokańczanie pakowania, bo przecież człowiek zawsze coś zostawia na ostatnią chwilę. Beata wróci pewnie zmęczona, ale zadowolona, że dzień dobiegł końca, a przed nami już tylko przygoda. Tak jak ja, wie, że jutro zacznie się coś nowego. Ale na razie, przez te ostatnie godziny, jeszcze tkwimy w tej chwili zawieszenia, między znanym a nieznanym, między przeszłością a przyszłością.
Jutro wyruszamy.