Dzień wyjazdu. To dzisiaj. Zaczynamy poranek jak każdy inny, ale w powietrzu czuć wyjątkowość. Jest 7 rano, powoli wstajemy z łóżka. Z kuchni unosi się zapach świeżo zaparzonej kawy, a my kończymy pakowanie – ostatnie rzeczy trafiają do walizek. Na zewnątrz poranek jest chłodny. Spoglądam przez okno, obserwując ludzi w grubych kurtkach, i mówię: „Patrz, jak chłodno”. Beata, popijając kawę, z uśmiechem odpowiada: „1. październik. Chyba dobrze, że wyjeżdżamy.”
Dochodzi 11. Walizki stoją przy drzwiach, mieszkanie posprzątane, wszystko gotowe. Przekręcam klucz w zamku, a Beata spogląda na mnie z błyskiem w oku: „Boże, Kochanie, jedziemy.” Emocje są intensywne, czujemy, że dzieje się coś niezwykłego. Z lekkim niedowierzaniem, ale też ogromną ekscytacją opuszczamy nasz dom.
Jedziemy po Kamilę, która będzie nam towarzyszyć w tej pierwszej części podróży. Droga na lotnisko mija szybko, samochód wypełnia nasze rozmowy, ale w środku oboje czujemy, że to tylko cisza przed burzą przygód, które przed nami. Każda chwila nabiera symbolicznego znaczenia, bo to początek nowego etapu.
Na lotnisku jesteśmy przed czasem. Samolot mamy o 14:00, ale oczekiwanie w terminalu przedłuża się, jakby czas sam zwalniał przed wielką przygodą. Ludzie wokół nas spieszą się, a my stoimy z naszymi biletami, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
O 14:50 lądujemy w Warszawie, planowo i bez niespodzianek. Przed nami jeszcze trochę czasu do następnego lotu, więc relaksujemy się w saloniku. Rozmawiamy, odpoczywamy, jeszcze raz sprawdzamy plany. W końcu po krótkim opóźnieniu wsiadamy do samolotu, w którym emocje mieszają się z niewielkim zmęczeniem. Przed nami długa droga, ale teraz już nie ma odwrotu – lecimy w nieznane, gotowi na wszystko, co przyniesie przyszłość.