Po północy wylądowaliśmy w Stambule. To już mój piąty raz na tym lotnisku, a mimo to za każdym razem czuję ten sam zachwyt. Stambuł tętni życiem nawet o tej porze. Uwielbiam to miejsce – wielki węzeł podróżników z całego świata, gdzie kultury mieszają się w każdej kawiarni, w każdym korytarzu.
Szybko przechodzimy przez odprawę, a następnie odbieramy wynajęte auto. Plan jest prosty: jedziemy prosto do Ankary, stolicy Turcji. Może uda się tam dotrzeć na wschód słońca. Droga przed nami długa, ale noc przynosi ze sobą ciszę i spokój, idealne warunki do podróży. Na chwilę wyłączamy myślenie o zmęczeniu – adrenalina robi swoje. Beata wygląda przez okno, a ja skupiam się na drodze, słuchając delikatnych dźwięków radia, które wypełnia wnętrze auta.
Nad ranem docieramy do Ankary. Miasto przywitało nas pochmurną pogodą, ale to nie przeszkadza nam w odkrywaniu jego skarbów. Pierwszym przystankiem jest mauzoleum Atatürka – monumentalny, symboliczny hołd dla ojca nowoczesnej Turcji. Spędzamy chwilę w zadumie, czując powagę tego miejsca.
Następnie ruszamy na Zamek Ankara. Z jego murów rozciąga się widok na całe miasto. Czuć historię, która otacza nas z każdej strony. Spacerujemy po starym mieście, wąskimi, brukowanymi uliczkami, gdzie czas zdaje się płynąć wolniej. Zmęczenie zaczyna się wkradać, ale pozytywna energia i chęć odkrywania nowych miejsc wciąż nas popychają naprzód.
W końcu, po intensywnym poranku, opuszczamy Ankarę i ruszamy w stronę Göreme. Czeka nas jeszcze kilka godzin jazdy, ale perspektywa dotarcia do serca Kapadocji sprawia, że zmęczenie nie ma teraz większego znaczenia.