Czwartek. Nasz ostatni dzień w Stambule i od rana już towarzyszy nam podwyższony poziom adrenaliny. Mamy świadomość, że to będzie trudny dzień, pełen emocji i pożegnań... ale mimo to zaczynamy spokojnie – od kawy. Powoli pakujemy nasze rzeczy, starając się w pełni wykorzystać te ostatnie chwile w mieście.
Przed południem ruszamy na lotnisko, by pożegnać Kamilę i Mustafę. Dla nich ta podróż właśnie się kończy. Wspólnie spędziliśmy mnóstwo wspaniałych chwil, więc pożegnanie nie jest łatwe. Jednak my mamy jeszcze trochę czasu na dalsze odkrywanie zakamarków Stambułu.
Zaraz po rozstaniu ruszamy do Meczetu Sulejmana – jednego z najbardziej majestatycznych w mieście. To miejsce zachwyca swoją architekturą i historią. Ciekawostką jest to, że sam sułtan Sulejman Wielki, fundator meczetu, nazywany był „Prawodawcą” z powodu swoich reform w imperium. Nie możemy też pominąć miejsca pochówku Hurrem Sultan, słynnej żony Sulejmana. Dla Beaty, która jest miłośniczką serialu o dynastii osmańskiej, to obowiązkowy punkt. Przemierzamy wnętrza z fascynacją, mimo że pogoda dzisiaj nie rozpieszcza. Temperatura spadła do 14 stopni, a słońce niemal nie pokazuje się zza chmur.
W drodze powrotnej zaczynamy dostrzegać największą bolączkę Stambułu – korki. Coś, o czym często słyszeliśmy, dzisiaj staje się naszą rzeczywistością. Planowany czas dojazdu na lotnisko zaczyna rosnąć w zastraszającym tempie. Godzina, potem półtorej, aż w końcu prawie dwie godziny. Każda minuta wydłuża się, a ja zaczynam lekko panikować, zastanawiając się, czy zdążymy na nasz samolot. To poczucie niepewności i presji czasu sprawia, że serce bije szybciej. Czy zdążymy dotrzeć na czas, czy nasz lot odleci bez nas?
W powietrzu unosi się napięcie, które nie opuszcza nas aż do momentu, gdy w końcu widzimy przed sobą terminal.