Gdy wyruszyliśmy na Gili Air, nie mieliśmy pojęcia, że nurkowanie może być aż takim wyzwaniem. Zapisaliśmy się na kurs SSI Open Water Diver, licząc, że nauka pod okiem Scuba Schools International (SSI) zapewni nam solidne przygotowanie. Wybór był strzałem w dziesiątkę – cała szkoła tryskała profesjonalizmem, a nasi instruktorzy, kompetentni i wyrozumiali, dodawali otuchy, tłumacząc wszystkie zawiłości krok po kroku. Wpadliśmy też na świetną okazję: byliśmy w grupie sami, co oznaczało, że pełne skupienie instruktora było skierowane tylko na nas. Większego komfortu nie mogliśmy sobie wymarzyć.
Pierwszy dzień to teoria, teoria i jeszcze raz teoria – nie sądziliśmy, że do nurkowania trzeba przyswoić aż tyle wiedzy. Od razu poczuliśmy różnicę – od pierwszych chwil wiedzieliśmy, że to nie jest tylko zabawa, ale poważny sport, który wymaga wiedzy i dyscypliny. Z entuzjazmem, ale i lekkim stresem, przeszliśmy do ćwiczeń w basenie, gdzie uczyliśmy się podstaw obsługi sprzętu i oddychania przez automat. Okazało się, że sprawa jest dużo trudniejsza, niż się wydawało: kontrolowanie oddechu, wyrównywanie ciśnienia, a do tego ogarnięcie sprzętu. Przez chwilę wyglądało na to, że stres zaczyna przeważać nad ekscytacją.
Prawdziwe wyzwanie zaczęło się, kiedy przeszliśmy do nurkowań w morzu. Już pierwsze zanurzenie okazało się emocjonujące i zaskakujące. Świat pod wodą był jak ze snu: rafa koralowa rozpościerała się pod nami jak bajeczny dywan, pełen kolorowych korali i morskich stworzeń. Jednak w tym wszystkim musieliśmy zachować opanowanie – czuliśmy, jak narasta ciśnienie, które trzeba było kontrolować, by czerpać pełną przyjemność z nurkowania. Emocje były jak na kolejce górskiej – z jednej strony ogromny zachwyt, z drugiej nieustanne próby ogarnięcia wszystkiego, co się wokół nas dzieje.
Nasz kurs był intensywny: codziennie po kilka godzin teorii, treningi z instruktorem, ćwiczenia w morzu. Każdy dzień kończyliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Drugi dzień kursu to już większa pewność siebie – zaczęliśmy z łatwością wykonywać zadania, które początkowo wydawały się trudne, i powoli przyswajaliśmy ten magiczny rytm życia pod wodą.
Ostatni, trzeci dzień, był zwieńczeniem całej pracy – dwa nurkowania w morzu, zejście na 18 metrów i spotkanie z zatopionym „Bounty Wreck”, wrakiem statku, który teraz stał się domem dla niezliczonych gatunków morskich stworzeń. Widok tego ogromnego wraku pokrytego koralami i otoczonego przez ryby był nie do opisania – przypominał sceny z filmów przygodowych.