Rześki poranek w Senaru przywitał nas chłodnym powietrzem i ciężkimi chmurami. Zamiast zapowiadającego się trekkingu na Rinjani, musieliśmy zmierzyć się z rzeczywistością – pogoda nie sprzyjała na najbliższe dni, a aktywność wulkanu Lewotobi na pobliskiej wyspie Flores dodatkowo wpłynęła na atmosferę. Lewotobi to bliźniacze wulkany – jeden "męski", a drugi "żeński" – które od wieków są częścią lokalnych legend i budzą respekt mieszkańców. Erupcje, choć niezbyt gwałtowne, powodują opady popiołu i zmiany pogody w okolicy, co pokrzyżowało nasze plany.
Decyzja była szybka i jednogłośna: rezygnujemy z trekkingu na Rinjani. Ryzyko przeżycia całego marszu w deszczu i ujrzenia jedynie mgły zamiast spektakularnych widoków było zbyt duże.
Już o 9:00 siedzimy w aucie, które za 550k rupii wiezie nas krętymi drogami do Senggigi. Trasa jest malownicza – z jednej strony mijamy zielone wzgórza Lomboku, a z drugiej otwiera się widok na błękitne morze.
W Senggigi wita nas zupełnie inna aura – słońce, ciepło i błogi spokój. Po szybkim meldunku w hotelu lądujemy w basenie. Jednak Lombok szybko wynagradza nam zmienność planów.
Naszym pierwszym celem jest pobliska świątynia Pura Batu Bolong. To niewielka, ale urokliwa świątynia hinduistyczna, która wznosi się na skalistym klifie nad morzem. Jej nazwa oznacza "Świątynię Dziurawej Skały", bo właśnie na takiej skale ją zbudowano. Według legendy w dawnych czasach składano tu ofiary dla morskich bóstw, a dziś jest to miejsce medytacji i modlitw.
Mieliśmy szczęście – trafiliśmy akurat na ceremonię, pełną kolorowych strojów, dźwięków gamelanu i zapachu kadzideł. To dodało miejscu mistycznego uroku, a my czuliśmy się jak uczestnicy sceny z filmu.
Wypożyczyliśmy skuter i ruszyliśmy na poszukiwanie idealnego miejsca na zachód słońca. Kręte drogi wzdłuż wybrzeża, mijające nas motorowery i od czasu do czasu małe wioski sprawiały, że sama jazda była przyjemnością. W końcu trafiliśmy na Ludmila Beach, małą, spokojną plażę, gdzie zebrało się kilkunastu mieszkańców, by celebrować zachód słońca.
Niebo przytłumione przez aktywność wulkanu, a my siedzieliśmy na piasku, delektując się tym momentem. To był idealny koniec dnia – cichy, spokojny i w harmonii z naturą.