Senggigi budzi się wcześnie, jakby samo chciało zdążyć na pierwsze promienie słońca. Krótko po wschodzie atmosfera zaczyna tętnić życiem – motory i skutery wypełniają uliczki, a zapach smażonych przekąsek miesza się z kadzidłem. My jednak pozostajemy w swoim tempie – relaksujące śniadanie, kawa i powolne spakowanie. W podróży nie ma nic gorszego niż stres, a tego postanowiliśmy unikać jak ognia.
Wkrótce pojawia się nasz transfer. Wyruszamy do portu Bangsal, zatrzymując się po drodze, by zabrać innych podróżników – Francuzów, Holendrów i kogoś, kto nie powiedział ani słowa, ale uśmiechał się za każdym razem.
Droga wzdłuż wybrzeża to prawdziwa uczta dla oczu. Wąska, wijąca się szosa prowadzi nas wzdłuż klifów i plaż o złocistym piasku. Po lewej stronie nieskończoność morza, a w oddali wyspy Gili niczym małe zielone punkty rozsiane po lazurowej tafli. Po prawej palmy kokosowe i pola ryżowe. Czasem mijamy lokalne wioski, gdzie dzieciaki machają nam z uśmiechem.
Do portu docieramy przed czasem, co pozwala na chwilę odpoczynku przed rejsem. Punktualnie o 14 opuszczamy Lombok, wsiadając na prom z Kayangan. Jak zawsze jest tłoczno, ale ludzie zarażają spokojem i cierpliwością – to typowa cecha Indonezji.
Po kilku godzinach docieramy do naszej kolejnej przystani: malowniczej wyspy Kenawa, położonej na zachód od Sumbawy. To miejsce wygląda jak z folderu turystycznego: niewielka, niemal bezludna wyspa z białym piaskiem, turkusową wodą i złotym kolorem traw.
Zachód słońca na Kenawie zapowiadał się jako prawdziwe widowisko – złociste światło przelewało się przez chmury, a woda lśniła jak diamenty. Niestety, natura miała inny plan. W połowie spektaklu znikąd pojawiły się ciemne chmury, a burza w mgnieniu oka przykryła niebo.
Tak to już jest w podróży – każde plany mogą zostać przerwane przez kaprysy pogody, ale właśnie dzięki temu życie w drodze staje się tak fascynujące.
Jutro ruszamy dalej – kolejne marzenia czekają na spełnienie!