Nasza balijska przystań, Bucu Guest House, przyciąga nas jak magnes. Mistyczna aura tego miejsca zdaje się mówić: "Zostań jeszcze chwilę". Bajeczny ogród wypełniony rzeźbami, balijskie budowle i wszechobecny zapach kadzideł tworzą scenerię jak z filmu. Jednak po śniadaniu, choć basen w naszym hotelu kusi, decydujemy się na coś bardziej przygodowego – wodospady.
Wskakujemy na skuter i kierujemy się do magicznego Kanto Lampo Waterfall, ukrytego w bujnej dżungli. Ten wodospad nie jest taki jak inne – szeroka kaskada wody spływa po czarnych skałach, tworząc miejsce, które aż prosi się o zdjęcia. Na szczęście udaje nam się dotrzeć wcześnie, zanim zjadą tu tłumy. Spacer po płytkiej wodzie, dźwięk spadającej wody i orzeźwiająca bryza – raj na ziemi.
Po powrocie do Ubud zatrzymujemy się na lunch w jednej z lokalnych restauracji. Kuchnia balijska nigdy nie zawodzi – świeżość składników i egzotyczne smaki przenoszą nas na inny poziom kulinarnych doznań.
Popołudniu postanawiamy odwiedzić jedną z najpopularniejszych atrakcji w okolicy – Alas Harum Bali i słynne tarasy ryżowe. Słyszeliśmy wcześniej opinie, że to miejsce bardziej przypomina park rozrywki niż autentyczne pola ryżowe. I faktycznie, na pierwszy rzut oka pełno tu turystów, huśtawek, platform widokowych i "instagramowych" miejscówek. Jednak wystarczy przejechać niecały kilometr dalej, by zobaczyć prawdziwe pola ryżowe w ich pełnej okazałości.
Zieleń mieni się jeszcze intensywniej po niedawnym deszczu, a ludzi jest zaskakująco mało. Spacerujemy wśród wąskich ścieżek, podziwiamy kaskadowe tarasy i z radością chłoniemy tę harmonię. Cieszymy się jak dzieci, mając świadomość, że uczestniczymy w czymś autentycznym.
Wieczorem wracamy do naszego hotelu, gdzie spokój i harmonia znów otulają nas swoim ciepłem. Bali to nie tylko miejsce – to stan ducha.