To nasz drugi dzień w Australii, a my wciąż nie możemy uwierzyć, że tu jesteśmy. Dzień zaczynamy leniwie, z kubkiem aromatycznej kawy na plaży, słuchając szumu oceanu i podziwiając poranne światło. Tutaj czas płynie inaczej – spokojniej, jakby wszystko czekało na nasz ruch.
Zbieramy się powoli i ruszamy do pobliskiego miasteczka Port Douglas, które jest jak z pocztówki – urokliwe, zadbane i otoczone tropikalną zielenią. Wjeżdżając do miasta, od razu czujemy wakacyjny klimat. Przy samej plaży odwiedzamy kościół St. Mary’s by the Sea, niewielki, biały budynek z widokiem na ocean. Jego historia sięga lat 40. To miejsce pełne spokoju, idealne na chwilę zadumy.
Mamy szczęście, bo akurat trwa lokalny targ. To prawdziwa uczta dla zmysłów – mieszkańcy wystawiają rękodzieło, od biżuterii z krokodylej skóry, przez domowe przetwory, po kosmetyki z naturalnych składników. Nie zabrakło też lokalnych smakołyków, takich jak lody własnej roboty. Każdy stragan jest wyjątkowy, a sprzedawcy chętnie opowiadają o swojej pracy, dzieląc się pasją i uśmiechami.
Spacerujemy dalej, docierając do Rex Smeal Park, niewielkiego parku położonego tuż przy wodzie. Stamtąd ruszamy na malowniczą Four Mile Beach – długą, piaszczystą plażę, otoczoną palmami i spokojnym oceanem. Piasek jest miękki, a woda ciepła i orzeźwiająca. Mimo popularności tego miejsca, plaża wydaje się niemal pusta, co pozwala nam w pełni nacieszyć się ciszą i widokami. Spędzamy tutaj kilka godzin, ciesząc się słońcem i atmosferą relaksu.
Wieczorem spacerujemy po uliczkach Port Douglas. Miasteczko jest niewielkie, ale pełne urokliwych zakątków, kawiarni i butików. Wszystko wydaje się tutaj takie proste, spokojne i... szczęśliwe. Ludzie pozdrawiają się nawzajem, a my chłoniemy ten wszechobecny spokój.
Australia nas zachwyca. Każdy dzień to nowe odkrycia, a atmosfera tego miejsca sprawia, że nie chce się stąd wyjeżdżać.