Poranek powitał nas jednostajnym bębnieniem deszczu o blaszany dach. Wydawało się, że tropikalny deszcz nie zamierza odpuścić, a widok za oknem – szare niebo i mokre liście palm – tylko utwierdził nas w przekonaniu, że tego dnia plaże i zwiedzanie trzeba będzie odłożyć na bok. Pozostało jedno: zakupy.
W centrum Apii szybko zorientowaliśmy się, że lokalne sukienki i koszule, zwane puletasi (dla kobiet) i lava-lava (dla mężczyzn), są nie tylko ubraniem, ale też częścią tutejszej kultury. Bogate, kolorowe wzory – od motywów kwiatowych po abstrakcyjne fale – przyciągały wzrok. Sprzedawcy z uśmiechem opowiadali o symbolice wzorów i ręcznym farbowaniu materiałów. Zakup jednej z tych sukienek i koszuli był nieunikniony – chcieliśmy zabrać kawałek Samoa do domu.
Deszcz jednak wciąż padał, a szare niebo nie dawało nadziei na poprawę. Kiedy skończyły nam się pomysły, by jakoś wypełnić czas, pojawiła się myśl: kino. Po krótkim poszukiwaniu dotarliśmy do miejscowego kina, gdzie na ekranie wyświetlano „Moana 2” – idealną propozycję na deszczowy dzień w sercu Pacyfiku.
Sala kinowa była skromna, ale pełna ludzi, których entuzjazm okazał się zaraźliwy. Już od pierwszych minut publiczność reagowała żywiołowo: śmiech, klaskanie, a czasem nawet okrzyki w momentach, gdy bohaterowie filmu zmagali się z żywiołami oceanu czy przeżywali rodzinne dramaty. Dzieci w rzędach z przodu podrygiwały w rytm piosenek, a dorośli – ku naszemu zdziwieniu – również nie kryli emocji.
Sama historia, głęboko osadzona w kulturze i mitologii wysp Pacyfiku, była jak podróż przez znajome krajobrazy i tradycje. Wzburzone fale, nieustraszeni żeglarze, magia i głęboka więź z naturą – wszystko to zdawało się mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości, która nas otaczała. Film wciągnął nas tak bardzo, że zapomnieliśmy o deszczu i o tym, że początkowo był to „dzień stracony”.
Po seansie, mimo ulewnego deszczu, wychodziliśmy z kina z uśmiechami na twarzach. Moana uratowała nasz dzień, a żywiołowa publika przypomniała, jak ważna jest wspólnota i radość, nawet w tak zwykłych chwilach jak wyjście do kina. Wracając do domu, przemoczeni, ale zadowoleni, uznaliśmy, że deszcz nie był przeszkodą, a jedynie pretekstem, by doświadczyć Samoa z innej strony.