Nowa Zelandia od pierwszych chwil wydaje się być miejscem wyjętym z pocztówek – urocza, spokojna, a jednocześnie pełna dzikiej natury. Naszym pierwszym przystankiem na Południowej Wyspie było Blenheim, niewielkie miasteczko w sercu regionu Marlborough, który słynie z produkcji wyśmienitego wina. Miasteczko jest spokojne, wręcz sielankowe – szerokie ulice, otoczone kwitnącymi ogrodami domy i kafejki, które zachęcają do chwili relaksu. Idealne miejsce, by odetchnąć i na chwilę zwolnić.
Po krótkim spacerze ruszyliśmy na Wairau Lagoons Walkway, malowniczy szlak spacerowy prowadzący przez podmokłe tereny i rozlewiska. Ścieżka jest dobrze utrzymana i prowadzi przez drewniane kładki oraz naturalne ścieżki otoczone wysokimi trawami. W powietrzu unosił się delikatny zapach morza, a towarzyszyły nam dźwięki natury – szum wiatru, śpiew ptaków i delikatny plusk wody. Na końcu szlaku natrafiliśmy na stary wrak statku – wyjątkowe miejsce, które dodaje temu miejscu charakteru i nostalgii.
Stamtąd rozciąga się także widok na pobliskie winnice, które są dumą regionu Marlborough. Rozległe pola winnic tworzą krajobraz, który aż prosi się o zdjęcia – rzędy winorośli ciągną się aż po horyzont, a w tle majaczą góry. Marlborough to serce nowozelandzkiego przemysłu winiarskiego, słynące przede wszystkim z produkcji Sauvignon Blanc. W okolicy znajduje się ponad 150 winnic, a niemal każda oferuje degustacje – prawdziwy raj dla miłośników wina.
Choć pogoda tego dnia była kapryśna, z lekkim chłodem i pochmurnym niebem, nie przeszkodziło nam to w delektowaniu się klimatem tego miejsca. Jest w nim coś niezwykle kojącego – harmonia między naturą, spokojem i kulturą wina. Czuliśmy, że czas płynie tu wolniej, a każdy widok i smak wina dodaje chwili wyjątkowości.
To był dzień pełen wrażeń, ale w tempie, które pozwalało nam delektować się każdym szczegółem. Nowa Zelandia pokazuje nam swoją łagodniejszą, bardziej odprężającą stronę – i absolutnie nas tym urzeka.