Nowy dzień przywitał nas zupełnie inną aurą niż słoneczne wczorajsze krajobrazy. Tym razem obudziliśmy się w deszczu i gęstych chmurach, które spowiły Lake Hauroko, najgłębsze jezioro w Nowej Zelandii (462 metry głębokości!). Ten ukryty w gęstych lasach skarb Fiordlandu wyglądał tajemniczo, otulony mgłą, a jego wody wydawały się niemal czarne – zupełnie jakby skrywały historie sprzed tysięcy lat.
Plan na dzień zakładał wejście na Lake Hauroko Lookout, ale musieliśmy zmienić plany. Pogoda nie dawała nam szans na jakiekolwiek widoki, a samotność tego miejsca budziła w nas respekt. 20 kilometrów przeprawy po szutrowej drodze już wystarczająco podniosło napięcie, a świadomość, że w razie nieszczęścia nie ma tu nikogo, kto mógłby pomóc, ostatecznie zniechęciła nas do dalszej wędrówki.
Zamiast szlaku wybraliśmy więc inną formę podziwiania tego miejsca – przez szyby samochodu, jadąc w stronę Lake Te Anau. Dzika przyroda otaczała nas z każdej strony – potężne drzewa, porośnięte mchem skały i niekończące się zielone lasy. W deszczu i chmurach nabrały jeszcze większego uroku, a nasz zachwyt nad surowym pięknem tej krainy choć trochę wynagrodził zrezygnowanie ze szczytów.
Lake Te Anau, do którego zmierzaliśmy, to największe jezioro na Wyspie Południowej i brama do Fiordlandu. Wiedzieliśmy, że jego spokojne wody i otaczające je góry są idealnym miejscem, by odpocząć i przemyśleć kolejne kroki naszej podróży.
Choć nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, to w takich chwilach Nowa Zelandia przypomina, że nawet najmniejszy element jej przyrody zasługuje na podziw. Nawet w deszczu.